Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom II.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.
Karol.

Ciesz się, naszą usługą, jak widzę, nie gardzą.
Teraz pora dla cnoty zwyciężyć lub zginąć!

Burmistrz (do siebie).

Nie, ten człowiek szalony.

Michał (do siebie).

Jak tu się wywinąć?
Znam go dobrze... i mówić i milczeć się boję.

Karol.

Odkryj nam tajemnice i nieszczęścia twoje.
Pewnie srogi opiekun lub młoda macocha
Broni ci kochać tego, który ciebie kocha?
Lub okrutna rodzina majątku łaknąca...

Michał.

Ach!

Karol.

Klasztor ci przeznacza, za kraty cię wtrąca,
Gdzie na powabów życia zamkniętym już grobie,
Znudzona dusza wieki w każdej żyje dobie?
Lub też zuchwalec jaki, bogacz posiwiały
Pieniędzmi chce zastąpić miłośne zapały,
I mimo twojej woli, co się często zdarza,
Ujęty twą pięknością ciągnie do ołtarza?

(po krótkiém milczeniu bierze za rękę)

Cóż?... O, jak drży ta rączka! (całując)
Rączka luba, mała.
O, przysięgam! nie ścierpię, by się jego stała!
Lecz czemuż ta zasłona?

Michał (do siebie).

Jak na szpilkach stoję.

Karol.

Ach, czyż się boisz zdrady?

Michał (na stronie).

Ach, guzów się boję.