Zaraz będzie ciekawsze; dopiéro zacząłem.
Teraz o bitwie.
Bitwie!
Tak, pod Ryczywołem.
Gdyśmy już przejechali ryczywolskie śmiecia,
Przy drodze nad żeńcami stał jakiś z waszecia:
Kurta, wąs tęgi, w ręku boćkowskie narzędzie,
Którém nadto gorliwie błogosławił wszędzie.
„Wszyscyśmy ludzie równi przed światem i Bogiem,
„Nie dajcie się ciemiężyć, naganiać batogiem,
„Skropcie dwakroć tyrana, kiedy on was kropi!“
Mówił mój pan w zapale. Rzucili się chłopi,
A że grzbiet ekonoma, rzecz dla nich łakoma,
Łupu cupu, ten i ów... zbili ekonoma.
Ale...
Głupiś i głupiś; nie ciekawym boju.
Mów, co Karol tu robi i ty w takim stroju?
Widząc się zawsze z Panem w życiu jak na brzegu,
Zbłądziwszy w nocy z drogi, uciekłem z noclegu;
A że zawsze o pasport pytają w stolicy,
By się łatwiej przemycić, wlazłem do spodnicy.
Ale, gdy w mej ucieczce tłukę się po lesie,
Za mną jakieś złe licho Pana mego niesie
I ledwiem mu się wymknął, znowu mnie dogonił
Lecz tą razą szczęśliwie, bo grzbiet mój ochronił
Od kogoś, co mym mężem chciał zostać koniecznie;
A żem nie chciał być żoną, stawił mu się sprzecznie,