Słowem, póty się łasi i rozczula,
I przymila i przytula;
Aż prysk... Jejmość wzdycha...
Piekło w domu... Pan się gniewa.
Jak się nie gniewać u licha,
Chociażby się było z drzewa?
O, gdybym schwycił gdzie takiego trzpiota,
Duszęby wydał w mém ręku niecnota;
Gniótłbym, męczyłbym, szarpałbym jak węża,
Niech wie, coto prawo męża!
Ależ Orgonie! cóż tobie to szkodzi?
Ciebie wszakże nikt nie zwodzi?
Co?... mnie... nie szkodzi... Otóż egoista!
Jakże, dobro powszechne niczém już u Pana?
Hm!... Nikt nie zwodzi... to rzecz oczywista,
Bo ufam żonie... zazdrość mi nieznana.
Ufasz nie ufasz, na co mnie to wiedzieć.
Lecz proszę cię, Radoście, wyznaj z swojej łaski,
Żem ja zazdrośny, kto ci mógł powiedzieć?
Zkądże wyszła ta bajeczka?
Czyto naszego miasta wyuzdane wrzaski,
Czy może koncept z twojego miasteczka?
Bodajżem był rok cały jeszcze w domu siedział!
Żeś jest zazdrośny, czym słowo powiedział?