Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom II.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

Słowem, póty się łasi i rozczula,
I przymila i przytula;
Aż prysk... Jejmość wzdycha...
Piekło w domu... Pan się gniewa.
Jak się nie gniewać u licha,
Chociażby się było z drzewa?

(w największym zapale)

O, gdybym schwycił gdzie takiego trzpiota,
Duszęby wydał w mém ręku niecnota;
Gniótłbym, męczyłbym, szarpałbym jak węża,
Niech wie, coto prawo męża!

Radost.

Ależ Orgonie! cóż tobie to szkodzi?
Ciebie wszakże nikt nie zwodzi?

Orgon (postrzegłszy swoję nieuwagę, zmieszany)

Co?... mnie... nie szkodzi... Otóż egoista!
Jakże, dobro powszechne niczém już u Pana?

(chodzi)

Hm!... Nikt nie zwodzi... to rzecz oczywista,
Bo ufam żonie... zazdrość mi nieznana.

Radost (ziewając).

Ufasz nie ufasz, na co mnie to wiedzieć.

Orgon.

Lecz proszę cię, Radoście, wyznaj z swojej łaski,
Żem ja zazdrośny, kto ci mógł powiedzieć?
Zkądże wyszła ta bajeczka?
Czyto naszego miasta wyuzdane wrzaski,
Czy może koncept z twojego miasteczka?

Radost.

Bodajżem był rok cały jeszcze w domu siedział!
Żeś jest zazdrośny, czym słowo powiedział?