Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom II.djvu/222

Ta strona została uwierzytelniona.

Cnoty męża pamięta a wady z nim chowa;
Zawsze przeszłość i przeszłość wspomina ze żalem,
I mąż świętej pamięci jest wiecznym rywalem.
Jednak wszystko to fraszki.

Zdzisław.

Albo żarty raczej.

Alfred.

Miłość jest szczęściem, mówią, ja myślę inaczej,
Miłość szczęścia zasadą, lecz nie wszystkiém jeszcze:
W powabach, wdziękach duszy, także wiele mieszczę,
Bez nich i rozum przykry i miłość natrętna,
Bez nich srogiego nudów nie unikniesz piętna.
Julia, jak powiadasz, kocha mnie: to wiele,
Świat ją szanuje, wielbi: ja to zdanie dzielę,
Ma rozum, cnoty, stałość, rozsądek: przyznaję;
Lecz zawsze w jednym kształcie to wszystko zostaje.
Nie, nie, tego Julia jeszcze ma za mało,
Coby do rozważnego wyboru skłaniało.
O, jak drogą jest w żonie ta pociągu władza,
Która nas w coraz nowe roskosze wprowadza,
To źródło nieprzebrane czucia, przymilenia,
Co zawsze jedném będąc, zawsze się odmienia;
Ten dowcip, wdzięk pomysłów, lecz zawsze w przelocie,
Co ozdoby dodaje nawet skromnej cnocie,
Co ciągle upragniony, nigdy dość nieznany,
Samę stałość ustala powabem odmiany.

Zdzisław.

Nie jesteś, mój Alfredzie, widzę, z sobą w zgodzie,
Takiejże żony szukasz w publicznym ogrodzie?

Alfred.

Gdybym wybierał, taką chciałbym mieć koniecznie,
Ale nie chcę wybierać, bobym szukał wiecznie;