Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom II.djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.
Alfred.

Ja, małżonkiem Waćpanny? utopię się raczej.

Panna Marta.

To i ja z tobą, rybko.

Zdzisław (do Alfreda).

Nie draźń, bo inaczej
Całe miasto się dowie o tej śmiesznej sprawie,
A papiery jednakże zostaną w zastawie;
Owszem, jak teraz zważam, pochlebiać należy,
Niech się cieszy nadzieją, niech miłości wierzy:
Powiedz, że do niej przyjdziesz, spytaj, gdzie mieszkanie;
Czasu, czasu nam trzeba, by zacząć działanie.

Alfred.

A, to mnie diabeł takim nabawił kłopotem!
Żenić się nie ożenię, ale...

Zdzisław.

Potém o tém.

Alfred (do Marty).

Nie jest pora ni miejsce, o tém dłużej prawić,
Przyjdę więc wkrótce do niej; lecz gdzież się mam stawić?

Panna Marta.

Jeszcze nie mam mieszkania, dopierom wysiadła,
I że nie trzeba będzie, tak jak gdybym zgadła:
Odstąpisz mi izdebki, tak będziem przy sobie.
Co?

Zdzisław (na stronie).

Boże! cierpliwości!

Alfred (do Zdzisława).

Cóż z nią teraz zrobię?

Panna Marta.

Może mieszkasz w gospodzie? co? to lepiej będzie,
Bo niedobrych języków zawsze pełno wszędzie!