Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom II.djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.
Alfred.

Fałszywy, Mościa Panno, wierzaj mi, fałszywy.
Oprócz żem smutny, wszystko inaczej się dzieje.
Jeśli więc twego szczęścia opierasz nadzieję
Na tych przymiotach duszy, któreś tam postrzegła,
Wcaleś w przeciwną stronę od celu odbiegła.
Każdy zawsze na siebie łaskawiej spoziera
I malując swój obraz, dobrych farb dobiera:
Wady przesuwa ciemną, jasną znaczy cnoty
I nawet same błędy przekształca w przymioty.
Takto złość w dowcip, głupstwo w łagodność przemienia,
Podły egoizm w wielkość godną podziwienia,
Popędliwość w odwagę; w gorliwość namiętność;
Próżność jest żądzą sławy, śmiałością natrętność;
Chytrość rozsądku, stałość ma miejsce uporu,
A rozwiązłość się stroi w wesołość humoru...
Słowem, rozum obrazu pierwszy zarys robi,
Lecz miłość własna później kolorem go zdobi.
Tak się też postąpiło malując mą duszę,
Wstydzę się bardzo, wstydzę; ale wyznać muszę.

Panna Marta.

Hm! i w czémżeż ten obraz tak bardzo fałszywy?

Alfred.

We wszystkiém.

Panna Marta.

Naprzykład? Co?

Alfred.

Jestem popędliwy:
Czasem mnie lada fraszka w taki gniew wprowadzi
Że każdy mi jest przykrym, każdy mi zawadzi;
Na każdego się rzucam, nic nie mam na względzie,
Winnych, niewinnych gromię w szalonym zapędzie