Ta strona została uwierzytelniona.
Alfred (na stronie).
Niechże cię licho porwie!
Panna Marta.
Ach, takto na świecie!...
Da czekajżeż rybeńko! sam nie pójdziesz przecie?
(odchodzą).
SCENA VII.
Elwira, Zdzisław.
(wychodzą z przeciwnej strony, w którą Alfred odszedł i patrzą śmiejąc się za odchodzącemi).
Zdzisław.
Jednakże Alfred...
Elwira.
Niema do litości prawa.
Niech trochę cierpi, teraz najgorsza przeprawa.
Myśli, że jej ucieknie; o, bardzo się myli:
Zobaczym ich tu razem po niedługiej chwili.
Zdzisław.
Prawdziwie, pięknym ustom trudno nie dać wiary;
Lecz jak wierzyć, że ten kwef, plaster, okulary,
Kryją, kogo? Julią; że wdzięki, powaby,
Mogły się tak zakopać w bezecność tej baby,
I że ten głos ściśniętym wychodzący nosem,
Tak przykry, ostry, jest...
Elwira.
Jest mojej siostry głosem.
Tak, nie inaczej.
Zdzisław.
Wprawdzie trochę się i wstydzę,
Lecz i to mógłżem zgadnąć, że Elwirę widzę,
Gdym wiedział, że się miała zatrzymać w Berlinie.