Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom II.djvu/243

Ta strona została uwierzytelniona.

I nim mogłem zmiarkować, już byłem w ogrodzie.

(po krótkiém milczeniu)

Cóż teraz będziem robić?

Zdzisław.

Myśleć o rozwodzie.

Alfred (śmiejąc się).

Alboż mam żonę?

Zdzisław.

Ależ żenić się wypada.

Alfred.

Żenić? Całuję nóżki! A to piękna rada!

Zdzisław.

Wierz mi, Alfredzie, z tobą wybiegów nie robię,
Oryginalność w ludziach śmieszna sama w sobie;
Ale ten jeszcze więcej śmiech szyderski wzbudza,
Co ciągle za nią goniąc próżno się utrudza;
Co zawsze ogłaszając, że tam czegoś dopnie,
Miast na wyższe, na niższe przenosi się stopnie,
A ci, którzy myśleli, coś rzadkiego widzieć,
Muszą się tylko w końcu swej uwagi wstydzić.
Wierz mi, ta wśród hałasu bezowocna praca,
Jest zawsze w oczach świata koziołkiem pajaca.

Alfred.

Wesołyś jak uważam, pełen wyobraźni:
Nie tegom się spodziewał po twojej przyjaźni.
Zatém, mam się z nią żenić? (śmieje się z przymusem)

Zdzisław.

Niech cię to nie gniewa,
Lecz jak ja, tak i każdy tego się spodziewa.
Pan Alfred, każdy powie, czyniąc te układy,
Mógł wszystkie w swych życzeniach przewidzieć zawady,
Zatem, ślub z panną Martą... lub wiara złamana.