Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom II.djvu/250

Ta strona została uwierzytelniona.
Julia.

Nie, nie.

Elwira.

No sza! zgoda!
Alfred klęknie, Julia... (bierze za rękę Julią)

Julia (nie wzbraniając się).

Nie, nie...

Elwira.

Rękę poda.

(łącząc ręce)

Tak, otóż macie koniec.

Julia.

Ale mnie się zdaje,
Że ja w tym razie nadto powolną zostaję.

Zdzisław.

Prawda, nie trzeba było jeszcze dawać ręki;
Panicz wart nie za jedno trochę dłuższej męki.

Alfred.

Nie, na uszczęśliwienie nigdy nie jest wcześnie,
Zwłaszcza tych, którym chwile snują się boleśnie.

Zdzisław (do Alfreda.)

Teraz odmiany zdania...

Alfred (ściskając mu rękę.)

Kochany Zdzisławie!
Objaśnienia zaś wszystkie na potém zostawię.

Julia.

Wszak wszystko łatwo zgadnąć: ogrodnik tą drogą,
Niby dla jej naprawy, nie puszczał nikogo.

Elwira.

Ja i moja służąca, co Pawełka woli.
Ułatwiałyśmy tylko wstęp główniejszej roli.