Dusza, co wytrwać może, wytrwa tylko tyle;
Ale odsuń marzenia, zostaw własnej sile!
I gdy ciężar cierpienia nieść mamy po świecie,
Nieśmyż go bez spoczynku, póki nas nie zgniecie.
Wszakże razem i dalej pojedziem ze sobą?
Nie.
Dla czego?... A prawda, z weselszą osobą,
Przyjemniej ci czas minie. Weź więc towarzysza,
Który rozmową bawi i sobą rozśmiesza;
Weź miejskiego trefnisia, co ten dar posiada,
Co umie łatkę przypiąć, dwuznaczności gada,
Z wszystkiego do wszystkiego jak motylek lata,
Co kontent z siebie, ciebie i całego świata,
I który na początku ostrej życia drogi,
Skacze jak cap ofiarny, gdy mu złocą rogi.
Nie, Astolfie... nie szukam wesołości wcale,
Owszem... wesołość razi... zwiększa moje żale;
Lecz twój sposób myślenia, to ci powiem szczérze,
Dwa razy nieznośniejszym dla mnie jest w tej mierze:
Twojém czuciem nienawiść, nienawiść roskoszą,
Każdemu twoje słowa co chwila ją głoszą,
Ulgi nie szukasz, nie chcesz w innym mieć sposobie,
Jak lejąc w cudze serce żółć co karmisz w sobie.
Kto celem twych urągań, na cóż mieć na względzie?
Niech wszyscy cierpią... wszystkich w jednym stawiasz rzędzie:
Ciebie i nędzny żebrak na drodze zatrzyma,
Jeśli na swoję nędzę dość uczucia niema.