Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom II.djvu/275

Ta strona została uwierzytelniona.
Zuzia.

To wiem tylko, że mi się całkiem nie podoba.
Dwóch, jeden jak i drugi, zły, groźny, ponury,
Zajechali tu wczoraj jak dwie czarne chmury,
A jużci grzmoty, hałas nieustanny w domu,
I na nas wszystko spada, co zagrozi komu.

Edwin.

Jakto?

Zuzia.

Znasz mego ojca, jak rozmawiać lubi,
Jak się chętnie dostatkiem swego domu chlubi,
Jak go boli i martwi, kiedy kto co zgani;
A ci jemu na przekór jak gdyby wybrani,
Jeden z nim mówić nie chce, drugi wciąż go łaje,
Albo drażni drwinkami, gdy nagan nie staje,
Tak, że się już mój ojciec nie posiada w złości
I ciebie tém obdarza, czém nie może gości.

Edwin.

Mnie?

Zuzia.

A ciebie, bo twoja sprawiła sielanka,
Że kiedym ją czytała, wybiegła śmietanka;
Że kiedy z sparzonemi wpadł ojciec palcami,
Byłam zajętą... i czém, niestety!... wierszami.
Ztąd spadła wszystkich nieszczęść na wiersze przyczyna,
A z wierszy na nauki, z nauk na Edwina;
Słowem przyrzekł, że mając me szczęście na względzie,
Z naszej czułej miłości nic a nic nie będzie.
Mojej prośby nie słucha, z moich łez się śmieje,
A ja widzę, że próżno mieć dalej nadzieję.