Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom II.djvu/276

Ta strona została uwierzytelniona.
Edwin.

Ja tak myśleć nie mogę. Ach Zuziu kochana,
Nie tak skąpo nadzieja sercom naszym dana,
Aby lada przeciwność mogła ją niweczyć.
Przykre nasze stosunki, trudno temu przeczyć;
Ale miłość prawdziwą, i czystą jak nieba,
Aby zniszczyć... O, ileżto na to nie trzeba!
Węzeł duszę łączący nie tak łatwo skruszyć,
Wzdryga się ludzka władza siłą go naruszyć,
Przeznaczenie go nawet szanować się zdaje,
A każda mu sekunda świętości dodaje.
Jeśli więc czasem chmura słońce nam zasłoni,
Czekajmy, może wkrótce wietrzyk ją przegoni;
Jeśli nam przeciwności przygaszą nadzieje,
Czekajmy, może wkrótce znowu nam zatleje.

Zuzia.

Ty wziąłeś moję duszę, ja nie mam jej w sobie,
Myślę, gdy ciebie słucham, żyję, gdym przy tobie,
W tobie mój los obecny, moja przyszłość cała,
Ty nie tracisz nadziei, jam ją odzyskała.

Edwin.

Oto właśnie z stolicy listy odebrałem:
Sztukę moję już grano... przyjęto z zapałem.
Imie autora, ojca zasługi wspomniało,
Którego wiele czczono, nagrodzono mało;
Kilka już osób ceniąc mój talent łaskawie,
Obiecało wyrobić, bym miał chleb przy sławie:
Urząd przy bibliotece nieznaczący wiele,
Ale który do wyższych drogę mi uściele.
Weź listy, pokaż ojcu, pokaż i gazety,
Wyrocznią teraz jednę biednego poety;