Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom II.djvu/278

Ta strona została uwierzytelniona.
Edwin.

Mówił, ach mój panie,
Ale jak kocham, tego mówić nie był w stanie.
Pierwszym wzbudził jej czucie, nową duszę stworzył,
Nie, mylę się, jam tylko jej duszę otworzył.
W zawiązku były nieba najpiękniejsze dary,
Pojęcie, cnota, godność, i miłość bez miary,
Nie mdły rzut oka w oku wyśledzał nagrody,
Nimeśmy się kochali, znaliśmy się wprzódy;
Przyjaźń zbliżała zwolna nasz zakres daleki,
Nim dusze w jednę istność spłynęły na wieki.

Astolf.

Prawdziwie, wieszczym duchem obraz utworzony;
Ale pozwól niech w niego spojrzę z drugiej strony:
Jesteś poetą... a ztąd oczywiste zyski.
Dla poety, to wiemy, każdy stopień nizki,
Przed nim i ścieżka życia w przestrzeń się rozdyma,
Końca na szczytach świata, ani granic niema;
Żeniąc się zaś tak młodo z córką oberżysty,
Zniknie w dymie kuchennym Feba promień czysty.
Dlaczegóż twojej sławie raz zadajesz zgubny?
Stracisz wartość u siebie, stracisz wieniec chlubny,
Co może jakiś, kiedyś gazeciarz ci poda,
I tych krwawych poświęceń jakaż jest nagroda?

Edwin.

Jéj miłość, moje szczęście, to istotne zyski,
I tych pewnie nie zniszczą satyry pociski.

Astolf.

Miłość! miłość kobiety ma wszystko nagrodzić?
Miłobyto nam było tym snem się uwodzić,
Gdyby nie przebudzenie, za blizkie, niestety!
Wierzysz, biedny, kobietom, nie znasz co kobiety!