Był czasem i spoczynek, drzymnęło się czasem,
A jeśli się bawiono, to nie z tym hałasem;
Kobiety dryzlowały, nikt o nich nie wiedział,
Jegomość z ichmościami w swej komnacie siedział,
Tam gwarząc przy kieliszku, radzili nie mało;
Ale teraz.... O, nie tak, nie tak tu bywało!
I czemuż tu się dziwić? i cóż to dowodzi?
Inaczej żyją starzy, a inaczej młodzi.
I któż ma użyć świata, w całym jego kwiecie,
Jeżeli nie to szczęścia rozpieszczone dziecie.
Jeżeli nie Zofia? cóż jej wzbraniać może?
Wdowa, pani swej woli, w życia pięknej porze,
W której wspomnień nie trzeba, nadzieja spoczywa,
W której duszy wystarcza obecność szczęśliwa.
Czemuż tę guwernantkę dotąd jeszcze trzyma?
Już teraz przyjaciółka, guwernantki niema.
Przyjaźni złego z dobrém nieznane przykłady,
I gdyby pani słuchać chciała mojej rady,
Dzisiaj panna Bobiné: Adie, wojaż madam;
Ale pani się śmieje, kiedy ja co gadam;
Albo i w mieście, z płaczem błagałem ją prawie:
Na miłość Boską, pani, zostańmy w Warszawie,
Bo na wsi, niedaleko stołecznego miasta,
Gość każdego momentu, jak z ziemi wyrasta.
I jakem przepowiedział, tak się też i dzieje:
Czy pogoda piekąca, czy jak z cebra leje,
Ledwieś pomyślał, ledwieś bąknął o obiedzie,
Ledwie komin zadymił — trzask z bicza, już jedzie.