Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom III.djvu/027

Ta strona została przepisana.
Zdziśław.

Ależbo, mój Czesławie, nie pędź tak gorąco.
Bądźże trochę cierpliwym, tu szczęście na szali.

Czesław.

Tak, tak, chwal mi cierpliwość, jak wilk posty chwali.

Zdzisław (ironicznie).

I jakżeto już dawno, jak na me wezwanie,
Porzuciłeś leniwo samotne mieszkanie?
Dziewięćdziesiąt dni spełna, jeśli się nie mylę,
I już wzdycha tak długo! już wycierpiał tyle!
Już nie chce mieć nadziei, szczęścia się wyrzeka.

Czesław.

Prawdziwie, ktoby nie znał, słuchał nas zdaleka,
Myślałby niezawodnie, przysiądz byłby w stanie,
Że z nas dwóch rozsądniejszy ten, czyje kazanie;
Że nie zna co kraj marzeń, kontent z swego świata,
Po ziemi chodzi, nigdy po niebie nie lata.

Zdzisław.

Jest! dawna piosnka, zawsze wyjeżdża w potrzebie.
Ale ja, jeśli latam, jak mówisz, po niebie,
To może i dla tego, ze mi źle na ziemi...
Ale daj pokój, na bok z troskami mojemi,
Powiedz mi raczej, czemu, mierząc twe nadzieje,
Na wszystkich dobrych punktach twój cyrkiel kuleje?
Niczém dla cię szacunek, nawet przyjaźń tkliwa,
A przyjaźń, dnia pierwszego wraz z deszczem nie spływa.
I zdania wasze jedne, lub skłonne do zgody
I ta uprzejmość, której odbierasz dowody....

Czesław.

Uprzejmość i uprzejmość, — wszak ja ją rozumiem,
Znam, pozwolisz, jej cienie i rozróżnić umiem: