Nie lękaj się, nie zginą, łaskawe są nieba.
Jak na nas zgodę zdadzą, pewność jéj osiągną,
Będą się srożyć, puszyć i kłótnię przeciągną.
Niech się czubią, nie czubią, my myślmy o sobie;
Czytałeś, zatém słuchaj, ja pono tak zrobię:
Jechać muszę koniecznie, ale nim pojadę,
Chciałbym wiedzieć, Zofia jak przyjmie twą radę;
Bo lubo nas ujęła swoich wad zeznaniem,
Jeśli się nie poprawi, na miejscu zostaniem.
Powiem jéj, to bądź pewny, moje myśli szczérze,
I że dobrze je przyjmie chętnie sobie wierzę,
Zwłaszcza, że i téj chwili, choć to niby w żarcie,
Jak dobrze zna swe błędy, zeznała otwarcie;
Ale się nie spodziewaj, abym jak z ambony,
Gorliwym kaznodziei żarem rozogniony,
Ni z tego, ni z owego, miał prawić morały;
Pozwól, by jéj uwagi wstęp mi do nich dały,
Bo lubo przyjaźń, prawo rzec prawdę udziela,
Nie bardzo prawda miła i od przyjaciela.
Łatwo znajdziesz sposobność, łatwo téż i ona,
Czy się zechce odmienić, o tém nas przekona;
Niech jednego, drugiego dla żartu nie łudzi,
Niech się za roztargnieniem tak mocno nie trudzi,
Jak gdyby już rozsądek, choć na jedną chwilę,
Miał w sobie tyle nudów i przykrości tyle!
Wtedy, lubo sam czuję, że ważę zbyt wiele,
Stanowczej odpowiedzi żądać się ośmielę.