Pewnie o wychowańcu ulubionym mowa,
Pewnie do mnie ze skargą; cóż Zdzisławek zbroił?
Pani zawsze żartuje, żem sobie uroił,
Niby.... niby opiekę nad panem Zdzisławem,
No, opieki tu niema, bo jakimże prawem,
Ale pod mojém okiem wyrósł jak topola
I jak własne mi życie, droga jego dola.
Ach, nie tobie jednemu!
Proszę więc, niech Pani
Te wszystkie widzimisię niepomału zgani.
Złajać go! — pani ujdzie, a mnie się nie godzi:
Kiego djabła... z respektem, jakby nie swój chodzi.
Dawniéj mój dobry Boże! jeszcze tyli, tyci,
To gwizdał, śpiewał, skakał, jak wróblik na nici,
Zawsze go z panią w parze, inaczéj nie zoczył,
A za swoję siostrzyczkę byłby w ogień skoczył.
Ale téż krom niéj, rzadko chciał kogo usłuchać,
O! mały bęben nie dał sobie w kaszę dmuchać:
Było Zosię zaczepić, to zaraz się czubił.
Nieboszczyk nasz Jegomość bardzo go był lubił,
Jejmość już nie tak, zwłaszcza ostatniego roku...
A jak wdział mundur! cacko! kord tęgi przy boku,
A pani w płacz! aj gwałtu, co to płaczu było!
Lecz jemu tylko w polu i przy koniu miło. —