Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom III.djvu/080

Ta strona została przepisana.
Zdzisław.

Ależ, dla Boga, dosyć! za takie wyrazy,
Do nógby trzeba upaść, upaść ze sto razy,
Gdyby skryte wejrzenie żartu nie wydało.

Bobiné.

Nie, nie; prawdziwie, wierz mi, cenisz się za mało.
Twoja skromność, lękliwość, aż przesadną bywa;
A kiedy na nieszczęście Zdzisław utyskiwa,
Niewdzięcznością dla losu duszę swoję plami;
I jeśli chcesz mej rady, mówiąc między nami...

Zdzisław.

Ach, wiem już, wiem, do czego ściąga ta przemowa;
Moja Panno Bobiné, skończ, nie mów i słowa.

Bobiné.

Zawsze Panno Bobiné i Panno Bobiné!
Wszak się przecie już znamy nie pierwszą godzinę:
Ten styl etykietalny zostaw obcym sobie,
Mnie mów po przyjacielsku, jak ja mówię tobie.
Niech w Rozynie z Margrabiów de Koniak Bobinę,
Zdzisław tylko swą czułą postrzega Rozynę.

Zdzisław (zniecierpliwiony).

Umiem, na honor, umiem twoję przyjaźń cenić,
Ale chciejże przez litość rozmowę odmienić;
I to, czegoś bywała, jak powiadasz, świadkiem,
Coś z duszy nie dość skrytej wyrwała przypadkiem,
Zapomnij raz na zawsze, zamknij jakby w grobie,
Jeżeli moję wdzięczność chcesz zapewnić sobie.

Bobiné.

Ale dla czego, powiedz?