Ta strona została przepisana.
Czesław.
Nie kocha...
Smakosz.
Więc lunatyk...
Czesław.
Że wzdychał...
Smakosz.
Tak wściekle!..
Czesław.
To nic nie znaczy.
Bobiné (na stronie).
Serce wyskoczy mi z łona.
Smakosz.
No, więc dzisiejszy dowód najlepiéj przekona.
Przed godziną, niechcący, tak go zszedłem z cicha,
Żem stanął o krok za nim — słucham, a on wzdycha
Patrzę zwolna przez ramię, a on portret trzyma.
Zofia i Czesław.
Portret?
Smakosz.
W pularesiku — spojrzeć grzechu niema;
Spozieram — jakaś dama, widzę po ubiorze,
Ale nic więcéj, czekaj! okulary włożę.
Wkładając okulary, w sam nos się szturchnąłem,
A w sam nos się szturknąwszy jak z procy kichnąłem,
Kichnąwszy w same ucho, Zdzisław na mnie krzyknął,
Okulary się stłukły a pulares zniknął —
Żeby mi choć był za to powiedział: Na zdrowie.