Ta strona została przepisana.
Błażej.
Z ręki mojéj żony.
Tobiasz (z westchnieniem).
Panująca choroba.
Błażej.
Już dosyć ja wymyślałem dosyć zrządziłem, kiedym był panem w domu, alem się i nie umył do mojéj Agaty. Wczoraj już kogut zapiał, jeszcze jéj nie było. — Ja czekam, czekam, czekam, czekam, co dmuchnę na ogień to drzymnę, co dmuchnę, to chrapnę, aż tu jak mnie coś dmuchnie po czuprynie! „Daléj leniuchu! wieczerza!“ zerwałem się, jak gdybym nigdy nie spał — żwawo, prędko dałem wieczerzę. Ale: to złe, to twarde, to słone, to przydymione, a na mnie zawsze czego śpisz! A ja, niech mnie Bóg skarze, anim mrugnął.
Kasper.
Jejmość zapewnie... (pokazuje, że napita).
Tobiasz.
Była w dobrym humorze.
Błażej.
Kat tam w dobrym.
Tobiasz.
Ale ja mówię w dobrym, jak to my dawniéj bywali, wracając do domu.
Kasper.
Pod doblą datą.