Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom III.djvu/206

Ta strona została przepisana.
Kasper.

Bylem u Blaźeja i u kilku innych, źalaz tu będą.

Tobiasz.

Cóż mówili?

Kasper.

Stlaśną mają ochotą, aż dźą!

Błażej (wchodząc).

Nasi już w ogrodzie, można ich wpuścić?

Tobiasz.

Można, a potem drzwi pozamykajcie; ja idę po naszego patrona. (odchodzi)

Kasper.

Zamykaj, źmiluj się zamykaj!

Błażej.

A wy tchórzem podszyci, jak widzę. (zamyka drzwi)

Kasper.

Wieźcie mi, sąsiedzie, ja pźećuwam, że to się na mnie źmiele. — Ulodzilem się juź pod zlą gwiazdą: źebym w maslo palec wloźyl, to go źlamię.

Błażej (otwierając drzwi boczne).

Proszę! proszę! cicho a śmiało! (Mieszczanie wchodzą po kilku, skradając się, w opończach, po sukniach, któremi się zasłaniają. — W milczeniu ręce sobie podają).