Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom III.djvu/208

Ta strona została przepisana.

Powiedzcie — nie nadużywaliście władzy waszéj, jako mężowie? byliście zawsze naczelnikami rodziny, a nie srogimi panami w domu? uważaliście zawsze w żonie przyjaciółkę, towarzyszkę życia, matkę waszych dzieci, a nie słabszą istotę, stworzoną do usług i cierpienia? milczycie? Tak jest, widzę, zgaduję zkąd to wszystko poszło — przebierało się miarki, nosił dzban wodę...

Tobiasz.

Aż się ucho urwało.

Kilku mieszczan.

Oj! urwało się, urwało.

Makary.

Tu sęk!

Błażej.

Dobrze mówi.

Tobiasz.

Co prawda, to nie grzech.

Kasper.

Ja się boję, źe ledwie stoję.

Doręba.

Rządziło się w domu samowładnie. Dla siebie rozrywka, dla żony zatrudnienie. Do tego nigdy dobrego słowa. — Było za co, czy nie, zrzędziło się, gderało, nudziło w nagrodę najlepszych chęci, a cóż dopiero, gdy się z jakiéj biesiady wróciło: nogi w zygzak, język w kłakach, z czupryny jak z komina.