Nie, skarz mię pani za przewinę, której ty sama winną jesteś.
Ja winną?
Tak jest — nieczas już taić, co serce lat kilka starannie ukrywało. Tak jest, wdzięki twoje przyczyną nieroztropności mojej: one mnie pokoju pozbawiły, natchnęły namiętnością, a razem tęsknotą niezwyciężoną za miejscem ożywioném twojém anielskiém wejrzeniem.
Co słyszę? śmiesz to mówić! (podnosząc go czule) Wstań Waszmość.
Wiem na co się odważam. Ale niech ginę z pociechą, że moje nieszczęścia wiadome ich sprawczyni, że może łzy litości nie odmówi temu, który w grobie jeszcze do niej wzdychać będzie.
Nieszczęsny szlachcicu!
Jednego tylko litośnego błagam wejrzenia; powiedz, że mi przebaczasz, a potem oddaj pod sąd, niech mrę. Ty mnie nienawidzisz, na cóż mi życie?
Nienawidzieć bliźnich nie godzi się. Ale pocóż tu przybyłeś?