Powiedz, tu, jakeś Kasper, jak ci miłe zdrowie,
Ach powiedz, kto ja jestem? jak się twój pan zowie.
(Do wszystkich) Cicho!
Jan Rembosz, rotmistrz, jedziemy z Poznania.
O morderco! zabójco! — lecz stój, bez gadania:
Gdzie papiery? gdzie skrzynka?
To się z niéj zostało.
Jak? co?
Siedząc na bryczce trochę się drzémało,
W tém słyszę, ktoś przy skrzynce — nic to, daléj chrapię.
Niech kradnie, myślę sobie, na uczynku złapię —
Ba! już ciągnie, a ja łap — on sobie, ja sobie,
Wtém trzask prask, ucho pęka w tak nagłym sposobie,
Że fik! on leżał w jednym a ja w drugim rowie.
Dwóch nas leżało — on na plecach, ja na głowie.
On się zerwał piorunem, jam się zerwał duchem;
On w nogi, jam został — on ze skrzynką, ja z uchem.
Milcz, milcz! (rzucając się na krzesło na środku stojące)
Dosyć już tego, niegodziwa gębo!