Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom IV.djvu/038

Ta strona została przepisana.
Aniela.

O, pewnie, pewnie, lepiejby tak było,
Niż wciąż powtarzać w obliczu biednego,
Że jego miłość, równie jak osoba,
Ani cię bawi, ani się podoba.

Klara.

Wierz mi Anielo, wszystko to za mało.
Nie wiesz, jak twarde jest serce mężczyzny,
Jak prędko rany umie ściągnąć w blizny,
Blizny, co potém stają mu się chwałą.
Nic ich próżności nie zbije, nie skarci,
Im więcej przeszkód, tém więcej uparci.
Łaj, gardź, nienawidź — oni w nienawiści,
Gniewie i wzgardzie mają swe korzyści.
Tak, że nareszcie czasem z nas niejedna,
Tracąc cierpliwość, tracąc głowę, biedna,
Znudzona walką, ze wszech stron ściśnięta,
Musi pokochać, by pozbyć natręta.

Aniela.

Nacóż mi mówisz, co ja wiem dokładnie?
Znam dobrze mężczyzn, ten ród krokodyli,
Co się tak czai, tak układa snadnie,
By zyskać ufności i zdradzić po chwili.
Lecz że źli oni, mamyż być takiemi?

Klara.

O, były, były kobiéty dobremi,
I jakiż tego zwyczajny był skutek?
Radość dla mężczyzn, dla nas gorzki smutek.
Wspomnij tę książkę.