Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom IV.djvu/059

Ta strona została przepisana.
Radost.

Wszakci na niego mrugałem!

P. Dobrójska.

Lubię w młodym wesołość; i wesołość szczera,
Choć czasem w zbytek przejdzie, jednak wzgląd odbiera.
Lecz udana już nie ma do tych względów prawa,
I taka dziś wzbudziła szaleństwa Gustawa.

Radost.

Szaleństwa! — Był szalony — to niema gadania,
Lecz czasem i nieśmiałość do tego nas skłania:
Drży, stoi, a potem huż! jak ów koń z narowu,
Co raz z miejsca, już nie zna ni płotu, ni rowu.
Otóż tak i z Gustawem — nikt nie wie co gani.

P. Dobrójska (wstrzymując się od śmiechu).

Co? on?

Radost (sens kończąc)

Nieśmiały.

P. Dobrójska.

Gustaw?

Radost.

Gustaw. Ręczę pani.

P. Dobrójska.

A, wybornie! (śmieje się) O biedny! biedny Gucio mały,
Trzech nie zliczy! (śmieje się)

Radost (zmieszany).

No.... prawda, że jest nadto śmiały,

(żałośnie)

Ale cóż ja mam robić?

P. Dobrójska.

Wziąść go lepiej w kluby.
Bo mówiąc między nami, ten Gustawek luby
Wyrabia ze stryjaszkiem co mu się podoba.