Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom IV.djvu/175

Ta strona została przepisana.
Wiktor (zrywając się).

Otóżto! to rzecz cała! — Chciał rycin do swoich baśni i pokazał mi gruszki na wierzbie. A ja, ja głupi dałem się uwieść jakiemiś zamkami.

Ludmir.

Po części prawda.., ale i W Karpatach będziemy.

Wiktor.

Jakbym tam już był.

Ludmir.

Może nam się uda spotkać Szandora.

Wiktor.

Jakiego Szandora? Co za Szandora?

Ludmir.

No Szandora, romantycznego herszta rozbójników, o którym rozpowiadają cuda złego i dobrego razem, a którego nikt jeszcze dotąd nie widział.

Wiktor.

Nie jestem ciekawy poznać pana Szandora.

Ludmir.

Przekonasz się, że jest mnóstwo najpiękniejszych widoków, godnych twojego penzla.

Wiktor.

I mnie było być tak ślepym! mnie było jemu wierzyć! mnie o głodzie i chłodzie włóczyć się dla jego rycin.

Ludmir (z udanem zachwyceniem).

Patrz, i tu, nie boskiże to widok? ten dom w kwiatach — ta rzeka — drzewa — dalej, wioska — w głębi, sine Karpaty.

Wiktor.

W samej rzeczy — piękny widok — i światło jak ładnie pada na te świerki.

Ludmir (klękając).

Mam ci służyć za stolik. Połóż tekę na mojej głowie.