Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom IV.djvu/208

Ta strona została przepisana.
P. Jowialski (na stronie).

Niechże go Bóg ma w swojej opiece!

Ludmir.

Grześku! Jaśku! a co? Wy śpicie jeszcze basałyki! (tu spogląda na bok, a postrzegłszy siedzących siada. Wszyscy wstają i kłaniają się nisko, Ludmir przeciera oczy wstając i patrząc wkoło i na siebie) Ja bo taki nie śpię patrzam się oczami. (zdejmując turban) Moi Państwo Wielmożni... Czy ja... czy wy państwo?.. bo... niech mnie siarczyste pioruny... ja bo nic nie wiem co to jest. (śmiech ciągły ale tajony, mężczyzn czasem i kobiet w ciągu sceny)

Męzczyzni (kłaniając się)

Najjaśniejszy Panie!

Ludmir.

A Państwo sy drwicie ze mnie.

Janusz.

Jesteśmy twoi najuniżeńsi słudzy i podnóżki.

Szambelan.

Najniższe podnóżki, dobrze mówi pan...

P. Jowialski.

Pst!.. Cóż raczysz rozkazać Najjaśniejszy Panie?

Ludmir.

Ta bójcie się Boga, ja nie pan.

Janusz.

Zapewne sen jakiś trapiący odurzył Waszę Sułtańską Mość.

Ludmir.

Przepraszam Pana, ja nie miałem żadnego trapiącego snu, mnie się śniło tylko — z respektem mówiąc, dużo osłów — całe stado — a jeden z figlów na mnie wyskoczył, a ja go kijem sparzyłem — a więcej nic. (śmieje się).