Ledwie się strzepnął i skarbem nabytym
Łzy ocierając, powąchał go przytém,
Biegnie ze szkoły wygłodniały żaczek:
„Stój! krzyczy — nie jedz, odkupię przysmaczek.“
Mądryś! odpowie właściciel kiełbasy,
Dopiero za nią dostałem trzy basy.
— Dajże mi pięć, a daj ją zjeść.
Targ w targ, wyrzepił mu sześć,
I dał
Co miał.
Grosz na groszu — lichwa czysta,
Jednak kapitalista
Rozważywszy sobie,
Coś się w głowę skrobie. —
Nie tylko to szkolne żaki,
Biorą z handlów skutek taki
Często
Gęsto
Los szalony,
Gdy z rachubą pójdzie w tuzy,
Stratą — plony;
Zyskiem — guzy.
O dla Boga! guzy! co też ten pan Jowialski daléj nie wymyśli.
No, teraz kolej na ciebie, Och i Mistrzu! Co umiesz? tańczyć — śpiewać? co? — Pan zakazuje w swojém państwie smutku — kto dobrowolnie nie zechce być wesołym, będzie do tego przymuszony.
Ja nic nie umiem.