Pochlebstwo.
Nie, Heleno, nie pochlebstwo. Pomny na lot i upadek Ikara, powinienbym uchodząc ztąd, jakby przed
samym sobą, ujść od szalonej myśli. Ale nie mam już
władzy. Kilka dni tu spędzonych, choćbym je potém
miał wieczną wynagrodzić tęsknotą, będę uważał jak
wykradzione z paszczy przeciwnego mi zawsze losu.
Wesołe towarzystwo w domu moich rodziców ukoi
zapewne smutek, którym Pan zdajesz się mieć duszę zranioną.
Nie chcesz mnie Pani rozumieć.
Może i nie wypada.
Wszak niczego nie żądam, nie błagam, jak tylko
przebaczenia, że nie mam władzy wyrwać się z miejsc
uświetnionych przytomnością twoją.
Na to przebaczenia nie trzeba — goście przyjemni rodzicom, dobrej córce przykremi być nie mogą.
Ach, gdyby mi wolno było wykryć głębią mojej
duszy, gdybyś chciała odgadnąć zamęt jedném twém
wejrzeniem sprawiony — pojęłabyś jak obok siebie
mieścić się mogą i najsłodsza roskosz i najboleśniejsza męka.
Panie Ludmirze, nadużywasz moich przyjaznych
uczuć. Ja odejdę.