Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom IV.djvu/297

Ta strona została przepisana.
P. Jowialska.

Boże zmiłuj się! co też Jegomość dalej na nas nie wymyśli.

P. Jowialski (głaszcząc pod brodę).

No, no, nie gniewaj się Małgosiu — ty jesteś motylkiem, ale moim motylkiem, moją przepióreczką. (całuje ją w czoło)

P. Jowialska.

Oj psotnisiu! psotnisiu! (grożąc okularami) tobie jeszcze w głowie chychotki, łaskotki.

P. Jowialski.

Ja na to, jak na lato; prawda pani Jowialska?

P. Jowialska (wkłada okulary).

Dajże pokój, Józieczku przy tym kawalerze!

P. Jowialski.

O, o, raczka spiekła — pokaż oczęta.

P. Jowialska (zdejmując okulary).

Cóż będzie?

P. Jowialski.

O! jakie figlarne! Oj ty.. ty.. ty.. (szczypiąc policzki) zjadłbym cię.

P. Jowialska.

Józieczku, miejże przecie kontenans.

Ludmir.

Ja odejdę, jeżeli przypadkiem...

P. Jowialski.

Nie, nie, pójdziemy razem do mego pokoju, bo ja w mojém krześle najlepiej deklamuję. A tobie miło co powiedzieć, ty słuchasz nie tak jak drudzy. Mnie z ust, a jemu mimo uszy: szust!

Ludmir.

I o czém inném myśli.