Ta strona została przepisana.
Szambelan.
(Niemogąc przerwać rozmowy, uderza kijem w stół).
Szambelanowa.
Ach!
Szambelan.
Inaczej nie można było przerwać waszego zacietrzewienia. — Słuchajcie mnie dla Boga! bo to nie są żarty — tu idzie o nas wszystkich. (staje między nich, patrzy w prawo i lewo i milczy).
Szambelanowa.
Cóż więc?
Janusz.
Słuchamy.
Szambelan.
Cóżem to miał mówić... na poczciwość, zapomniałem.
Szambelanowa (ironicznie).
Miły chłopiec.
Szambelan.
A, otóż wiem. — Wiecie kto jest Ludmir?
Szambelanowa.
Wiemy tyle co i ty.
Szambelan.
Przepraszam cię, Basiu, tą razą wiem więcej.
Janusz.
Proszę więc mówić — może mnie co pomoże.
Szambelan.
Diabła pomoże! — (oglądając się) Ludmir jest człowiek niebezpieczny. — Biada!
Szambelanowa.
Jakto niebezpieczny?
Szambelan.
Jego przyjaciel Wiktor dopiero ztąd odszedł —
przestraszył mnie, że aż usiąść musiałem i dotychczas jeszcze niepewnie stoję na nogach.