Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom IV.djvu/311

Ta strona została przepisana.
Ludmir.

Ja? czy wielkich nieszczęść doznawałem? (Na stronie) Bądźmy więc bohaterem nadzwyczajnych nieszczęść i zgryzot. — (Do Heleny) Na coż okropny obraz stawiać przed oczy, które nie znają, jak lube farby wiosennej tęczy — jak w harmonią zlane kolory kwiatów, co na dziewiczej piersi radośne serca liczą uderzenia.

Helena.

Okropny obraz?

Ludmir.

Tak jest, okropny. — Igrzyskiem szalonego losu wyrzucony z kolebki w odmęt świata — między milionami ludzi szukałem człowieka — daremnie — błagałem o serce, o jedno uderzenie serca. — Wszędzie głucho, wszędzie ciemno. — Odepchnięty, wzgardzony, napojony trucizną, rzuciłem się... rzuciłem...

Helena.

Gdzie? przebóg!

Ludmir.

Rzuciłem się na bryczkę i kazałem jechać gdzie konie pobiegną. (Na stronie) Potknąłem się podobno.

Helena.

I dokąd? dokąd?

Ludmir.

Udałem się w najniedostępniejsze góry.

Helena.

W Karpaty?

Ludmir.

W Karpaty.

Helena.

Nieba!