z nim jeszczcze widzieć. — Jeśli osoba, którą kocham; może być moją — jak się spodziewam — rzucę mu się do nóg i wezwę pomocy; — jeśli nie, na cóż go zasmucać? Ja tu nie zostanę, ja bez niej żyć nie mogę.
Bez wielu ty już żyć nie mogłeś! Ale niechże się dowiem jak? co?
Przybywając do Bolonii postrzegłem młodą osobę, której twarz... Ach Lizeto, jaka twarz! Czy tylko będę w stanie opisać ci ją dokładnie.
Już, już, już wystawiam ją sobie, tylko do rzeczy?
Będziesz ją widzieć, sama osądzisz, czy nie kochać się w niej jest podobieństwem.
Nie jest podobieństwem; ale do rzeczy.
Spotkałem więc młodą, lubą, śliczną osobę, której twarz cudna, anielska, boska...
Jak gdybym ją widziała — cóż dalej?
Której twarz głęboki smutek wyrażała. Nieśmiało a bardziej niechętnie szła obok człowieka starego, brzydkiego, obrzydłego... I wiesz co, Lizeto, ja ręczę, i przysiągłbym nawet, że to wielki łotr być musi.
Zapewne.
Możnaby go powiesić na pierwsze wejrzenie.