Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom IV.djvu/335

Ta strona została przepisana.
Lizeta.

Bardzo sprawiedliwie.

Antonio.

Zdawał się strzedz ją pilnie.

Lizeta.

Co za zbrodnia!

Antonio.

Lizeto! tu niema żartów — słuchaj, albo mówić przestanę.

Lizeta.

Choćbyś i przestał, wiem już wszystko. Był to pewnie rozsądny ojciec, który postrzegłszy czute, wzajemne wejrzenia, zamknął córkę, a sinior Antonio, straciwszy kilka bezsennych nocy pod oknami, musiał odejść z niczém.

Antonio.

Ojciec czy nie ojciec, tego nie wiem; ale że sinior Antonio nie odszedł z niczém, to wiem doskonale. Mimo wszelkiej jego uwagi, widywaliśmy się codzień, wprawdzie zdaleka, wprawdzie ani słowa nie przemówiliśmy do siebie, ale wejrzenia nasze wszystko powiedziały, co nam tymczasem wiedzieć było potrzeba, to jest, że się kochamy, że ona pomocy wzywa, a ja pomódz mam ochotę.

Lizeta.

Czy tak?

Antonio.

Po sześciu dniach nareszcie, gdy przodsiewziąłem bądź co bądź, drzwiami, oknem czy kominem wejść do strzeżonego mieszkania, postrzegłem ją wychodzącą w podróżnym ubiorze, z innym mężczyzną mniej starym, ale równie...

Lizeta.

Brzydkim, obrzydłym, okropnym i łotrem pewnie?