Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom IV.djvu/363

Ta strona została przepisana.
Fabricio.

O, chcesz mi usłużyć, ja to dobrze widzę, ale na każdą usługę mam stosowną nagrodę — stosowną, (Antonio otwiera okno, kiwa na Rozynę, ta mu daje poznać, że nie może się zbliżyć) rozumiesz szanowny Bombalo. Ale cóż tu za ciąg, u licha! Okno otwarte.

Rozyna.

Zaraz zamknę.

Fabricio.

I ja potrafię. (Antonio ukryty tłucze szybę)

Bombalo.

Nie ja stłukłem — nie ja zapłacę — nie ja — nie ruszyłem się z miejsca — mam świadka.

Fabricio.

Anim się dotknął — Rozyny sprawka — okno otwierać na taki wicher, trzeba być prawdziwie szaloną — (Zamyka i wraca — Antonio pokazuje głowę przez stłuczoną szybę i stara się na znaki rozmawiać z Rozyną. W ciągu tej sceny sprzątają ze stołu i stół ku lewej stronie cofają)

Fabricio.

(mówiąc z Bombalem po lewej stronie, stoi obrócony tyłem do okna)
Jakaż to ma być usługa?

Bombalo.

Ale nagroda?

Fabricio.

Kota w worze nie kupują.

Bombalo.

Niech i tak będzie. Ów młodzieniec Antonio zna się z Rozyną jeszcze w Bolonii.

Fabricio.

Tam do kata!