Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom IV.djvu/367

Ta strona została przepisana.
Bombalo.

Jak co dostrzegą, hm, hm, hm! (po krótkiém milczeniu) możnaby wszystkiemu zapobiedz... ale obiecanka?

Fabricio.

Kto w szponach diabła, z diabłem w drogę. — (daje mu pieniądze)

Bombalo.

Słuchaj więc. Daj się niby zwodzić temu trzpiotowi, a kiedy on tobą będzie zatrudniony, ja wezmę Rozynę i dalej przez granicę.

Fabricio.

Ho! ho!

Antonio.

Wprzód kark skręcisz.

Bombalo.

Hę? co skręcisz, jak to skręcisz? nie skręcę, bo w tém o mnie idzie.

Fabricio.

Co temu się marzy! ale dalej, dalej. —

Bombalo.

Będzie myślał, że dla niego ją uprowadzam i nie uzna za rzecz potrzebną zatrzymywać się dłużej.

Fabricio.

A jak mnie zdradzisz?

Bombalo.

Jestem człowiek uczciwy! — Zresztą rób jak chcesz. Masz czas do rana... Albo zatrzymasz przy sobie Rozynę, nim cię puszczą lub nie puszczą żandarmy; albo mi ją powierzysz i nim się ułatwisz, ona już będzie za granicą.

Fabricio.

Hm, hm! (chodzi w głębi zamyślony)