Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom IV.djvu/378

Ta strona została przepisana.

tem przeprowadzić mnie do Toskanii, gdzie nieznana nikomu, od nikogo pomocy spodziewaćbym się nie mogła.

Antonio.

Nie, nie, nie pójdziesz z nim — prawda ojcze?

Anzelmo.

Ale nie przerywaj.

Rozyna.

Aby zaś w drodze skargi moje nie były słuchane, Fabricio ma fałszywy pasport, jako niby mąż ze swoją żoną pomieszanych zmysłów, od doktora, do domu wraca.

Lizeta.

Co za przebiegłość!

Antonio.

Co za zbrodnia!

Rozyna.

Tak, do kogokolwiek się udałam, zawsze napróżno, bo wszelkie świadectwa przeciw mnie mówiły.

Anzelmo.

Ale jakże i teraz władzę tutejszą przekonamy o postępkach tego złoczyńcy?

Rozyna.

Ma przy sobie pulares... Ale może. (szuka w sukni pozostałej na stole) Oto jest! oto jest! W nim się znajduje układ między nim a stryjem, a co więcej, listy, które wprzód do siebie pisali. (przegląda papiery) To wszystko mając w ręku, już go się teraz nie lękam, zwłaszcza przy waszej opiece.

Anzelmo (składając papiery).

Więcej niż potrzeba, aby go na lat kilka do więzienia zasadzić.