Żono. Ha, ha, ha!
W ten moment ztąd wychodzę, nikt nie ma prawa mnie przytrzymywać; to są moje... Ha, mój pulares! jestem okradziony.
Bynajmniej, pulares w mojém ręku.
Proszę o niego. (chce go nagle schwycić)
Powoli. — Wkrótce go dostaniesz, tylko wprzód przejdzie przez ręce komendanta żandarmów.
Przeklęta burza! (głośno) Ja sam złożę potrzebne papiery.
A niepotrzebne schowam.
Jest tu pewien układ z opiekunem Rozyny, są tu pewne listy...
Jestem zdradzony! tyś mnie zdradziła, Rozyno.
Co za niewdzięczność!
To z pomieszania zmysłów.
Biłbym, tłukłbym, szarpałbym — a nie mogę.
Skończmy zgodnym sposobem. Dowody twego poatępowania są jasne. — Więzienie cię czeka. — Ale Rozyna nie pragnie zemsty. — Chce ci przebaczyć. — Idź sobie do domu szczęśliwie i popraw się, jeśli możesz.