Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom IX.djvu/015

Ta strona została przepisana.
Elwin.

Nie, nie — pieniędzy od ciebie nie żądam. Sam sobie poradzę. Myślałem, myślałem długo i wymyśliłem nareszcie całkiem nową finansową operacyą. (Dormund zwraca się z krzesłem do niego i wpatruje się w niego) Cóż się patrzysz na mnie jak na raroga. Czy tylko tobie wolno mieć rozum?! Słuchaj... Umówiłem się z Berkiem. Daje mi na trzymiesięczny wexel pewną summę gotówką, a w drugiéj połowie długu biorę cztery konie... parę żelaznych pieców... parę kamieni mydła węgierskiego i kilka fasek powideł. Oprócz koni mam kupca na wszystko. Wprawdzie coś stracę, mniéj wszakże niż niejeden na Czerniowieckiéj kolei. Ale mam czas, mam czas Panie przed sobą. Konie wygładzę, wyleczę, sprzedam — bajeczną sumę zarobię i długi popłacę — wszystkie! wszystkie!! I tobie oddam co do grosza!

Dormund (zwracając się z krzesłem do biórka).

Jak gdybym widział!.. (p. k. m.) I szanowny Berko przyjmuje twój wexel?

Elwin.

Z największą ochotą, byle miał drugi podpis — i o to cię proszę.

Dormund (zrywając się).

Nie dam!

Elwin.

Ale coż ci to szkodzi?

Dormund.

Nie dam!

Elwin.

Tylko podpisz.