I cóż?.. i cóż?
Antonji kazałem odejść, a Panu Dormundowi oświadczyłem, grzecznie mówiąc, że spodziewam się, iż postąpi sobie jako człowiek honoru i zechce być u mnie z prośbą o rękę mojéj małoletniéj córki. — Uważaj Pani: małoletniéj. Chciał mi dawać jakieś objaśnienia, ale tych nie przyjąłem i dodawszy trochę pieprzu, grzecznie mówiąc...
Jakto pieprzu?
Postraszywszy cokolwiek.
Ależ Pan Dormund nie da się postraszyć.
A jednak tak się stało. Zapomniał języka w gębie, chociaż adwokat, a ja odszedłem z największą grzecznością. Czekam tedy rezultatu, który jest niemylnym. Ponieważ zaś taka jest twoja tyrańska wola piękna kuzynko, abym pierwéj wydał córkę nim mnie rączką twoją uszczęśliwisz...
Nim pozwolę prosić o rękę...
Proszę, proszę, bo główna przeszkoda już usunięta.
Jeszcze nie... jeszcze nie. W tém wszystkiém jest jakaś zagadka, któréj odgadnąć nie mogę.