Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom IX.djvu/079

Ta strona została przepisana.
Elwin.

Antonjo!

Antonja.

Ja to powiadam spokojnie, bez namiętności, bo siła mojego charakteru namiętności przystępu nie dozwala... Straciłeś moją ufność... i dlatego już nigdy twoją być nie mogę.

Dormund.

A to co znowu?!

Elwin.

Żartujesz Antonjo?

Antonja.

Nie zwykłam żartować, kiedy idzie o całą przyszłość. Kocham cię, prawda, ale dołożę wszelkich sił aby zwalczyć chwilową boleść duszy... aby stać się godną wyższego powołania kobiety. Kocham cię jeszcze, ale spodziewam się, że potrafię zamknąć te uczucia w grobie zapomnienia.

Elwin.

Co słyszę!

Dormund.

Ależ za pozwoleniem... za pozwoleniem. Brykajcie sobie, bierzcie na kieł... rwijcie węzły i hamulce... To zresztą było do przewidzenia. Ale zaczekajcie trochę... będzie na to dość czasu, a teraz nie pozwolę aby jedno w tę drugie w tamtą rozskoczyło się stronę i abym sam pozostał jak drogowskaz, któremu obłamali ramiona.

Antonja.

Mnie to boli.