Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom IX.djvu/087

Ta strona została przepisana.
Elwin.

Ależ Dormundzie, czyliż dla jednego dziecinnego widzimisię, które aczkolwiek niemiłe, dowodzi jednak i jéj miłości, czyliż miałbyś zerwać swoją tyloletnią przyjaźń? Błagam cię więc... zaklinam na pamięć twojéj matki... mojego Anioła stróża... Nie opuszczaj mnie... posłuchaj cierpliwie.

Dormund.

Gadaj, a prędko.

Elwin.

Rozmów się z Panią Laurą.

Dormund.

Z Laurą!.. po takiéj twojéj przemowie... Nie, to na żaden sposób być nie może... tego nie zrobię.

Elwin.

To mnie pozwól mówić.

Dormund.

Cóż jéj powiesz?

Elwin.

Wszystko. — I gdybym ci był nie dał słowa, że tylko podług twojéj rady działać będę, byłbym już to uczynił.

Dormund.

O!.. tak, tak... Była jedna i teraz będzie dwie... I kiedy Antonja wyda przez nieostrożność... Laura...

Elwin.

Zdradzi?

Dormund.

Tego nie powiadam. Ale cóż na tém zyskamy?