po lewéj stronie będącej, a potem przechodząc przez scenę, mówi do siebie pół głosem:) Tak, tak... złapał Kozak Tatarzyna!
Grzecznie mówiąc, nie potrzebuję Wielmożnemu Wać Państwu Dobrodziejstwu powiadać, w jakim celu się zgromadzamy. Zdarzenie w rodzinném mojém kole dotknęło mnie boleśnie. Antonjo, córko moja... zbłądziłaś... Uległaś zapewne wpływowi animalnemu... fatalnemu, chciałem powiedzieć — złych książek. Dlaczegóż nie wzięłaś sobie za wzór naszéj kuzynki? (Dormund i Elwin niespokojni.) Dlaczegóż nie starasz się naśladować jéj skromności, przyzwoitości i wszystkich cnót, które są jej ozdobą. (Antonja słuchając zmięła rycinę, którą trzymała w ręce.) Jako dobry ojciec, przebaczam. Życzę sobie bowiem utrzymać sympatyą... chciałem powiedzieć... Nie, tym razem dobrze powiedziałem... sympatyą... sympatyą, która nas łączyć powinna. Teraz pozwól Wielmożny Wać Pan Dobrodziej odezwać się do ciebie, szanowny Panie Dormundzie, doktorze praw i adwokacie krajowy — i zapytać się oficyalnie: Jako opiekun i ojciec Antonji z Józefy Giczałkowskiej spłodzonéj córki, w jakim zamiarze tu przychodzisz?