Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom IX.djvu/111

Ta strona została przepisana.
Anzelm.

Tylkoto w dnie, kiedy Dyliżans odchodzi albo przychodzi.

Ludmir.

Dziś przyszedł?

Anzelm.

Nie, wczoraj przyszedł z Warszawy; dziś odchodzi do Torunia.

Ludmir.

I wszystkie miejsca zajęte?

Anzelm.

Pełny jak jajko.

Ludmir.

Któż są podróżni?

Anzelm.

Jakaś Pani, nie wiem jak się zowie, bo nie warto się dopytywać — ani młoda, ani ładna, ani przyjemna; ona tylko jedna przybyła z Warszawy a drugi Pan Filonek, dawny mój znajomy, ucieszny człowiek, towarzysz do zazdrości.

Ludmir.

Któż więcej?

Anzelm.

Panna Eugenja. (całując sobie końce palców) Cacko! pieścidełko! znam ją dobrze, bawiła tu przy ciotce, teraz wraca do swojego ojczyma. Anioł, anioł ze wszelkich względów.

Ludmir.

Pan Anzelm, jak widzę, ma dobre oko i serce gorące.

Anzelm.

Nałóg — nic więcéj.