Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom IX.djvu/149

Ta strona została przepisana.
Ludmir.

Zawsze naprzód wyprawiam mojego Józefa, który Frontyn prawdziwy, nieoceniony do podobnych zleceń, stara się wywiedzieć o wszystkiém.

Filonek.

Ale nie ubliżając wynalazczemu genjuszowi Pana mego, czyli jego Frontyna, można było coś nowego wymyśleć.

Ludmir.

Prawda, ale nie było czasu, bo tu druga okoliczność i daleko ważniejsza łączy się z pierwszą. Eugenjo! nie potrzebuję ci mówić, coś pewnie z moich ócz dawno wyczytała, ile zajęłaś myśl i serce moje — dawno już pragnąłem zbliżyć się do ciebie, ale różne stosunki... jakieś względy nie dozwalały mi tego uczynić.

Filonek.

A może i straż oczów zazdrosnych.

Ludmir.

Krótko mówiąc, musiałem pierwéj zerwać dawniejsze związki — a kiedy nareszcie udało mi się odzyskać wolność, kiedy myślę tylko nad sposobem, jakby naszą znajomość ulotną w ściślejszą przemienić, dowiaduję się, że wyjeżdżasz do Torunia.

Eugenja.

Nie byłabym szczerą, gdybym przeczyła, że zrozumiałam wejrzenia i zgadywałam uczucia, które...

Ludmir.

Które podzielasz, wszak tak? — powiedz droga Eugenjo!