Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom IX.djvu/215

Ta strona została przepisana.
Barbara.

Ależ głupia dziewczyno, tobie w głowie miłostki, zazdrostki, ale nam moje dziecię już nie po temu. Spojrzyj, spojrzyj na mnie i na siostrę, czy to o takie żony, mężowie zazdrośni?

Marta.

I nasi mężowie jeszcze wtenczas kiedyśmy były młode nie znali zazdrości, bo nam ufali. Trzydzieści lat Barbara, a ja dwadzieścia dziewięć żyłyśmy z naszymi mężami jak synogarliczki — a teraz... nie, nie, to być nie może.

Barbara.

Dobrze mówi Marta, jak synogarliczki. I nie raz ksiądz proboszcz dał się z tém słyszeć, że takich małżeństw jak Dobrostów i w Paryżu poszukać. — Bajka więc Justysiu, wierutna bajka.

Justysia.

Ja wiem, że oba Panowie bracia są dobrymi mężami, ale na nieszczęście mają sąsiada, Pana Mateusza Zgagę. Ten to istny puchacz, co się po nocach wałęsa, w każdy kąt, w każdą dziurę zagląda — co już trzecią żonę zamęcza... ten, ten waszych Panów buntuje. Proszę tylko posłuchać, co on na wszystkie żony wygaduje.

Marta.

Jakże ty wiesz?

Justysia.

Słucham nieraz podedrzwiami.

Marta.

A fe.