Fe, brzydko, fe!
U niego nic świętego niema,
Na wszystko szyderskiemi spogląda oczyma.
Prawda, że z Szambelancia nieustannie szydzi.
Ze mnie? tego nie widzę.
Ale każdy widzi.
Chociażby i tak było, mam ja na to radę,
Umiem nabić pistolet i wyciągnąć szpadę;
Lecz co dręczy nad wszystko, najboleśniej rani,
Że celem jego żartów, ty, ty jesteś pani.
Ja celem jego żartów? niegrzeczne wyrazy!
Proszę nie dzielić ze mną swej własnej urazy.
Jest wprawdzie lekkomyślny, na męża za młody,
Lecz jego przychylności mam jawne dowody.
Pamiętam jakby dzisiaj: już w późnej godzinie
Siedziałyśmy tu wszystkie wkoło przy Alinie,
Słuchałyśmy powodów, które ją znagliły
Wyjechać nagle z Wilna i pobyt tam miły
Zmienić na wiejską ciszę a raczej nudotę,
I jeszcze w takie zimno, w taką ciągłą słotę —
Siedziałyśmy więc w koło przy naszej Alinie,
Wiatr gwizdał — zegar stanął — ogień zgasł w kominie,
A wtem trzask! ktoś zajeżdża — kto? — jakiś wojskowy,
Nagle zasłabł w podróży.