Ta strona została skorygowana.
Zdzisław.
Spuść się na mnie, proszę.
Ciotunie, Szambelany, wszystko to przepłoszę.
I niechno się ztąd tylko pan Edmund zabierze,
Bo ja w te wszystkie wstręty Aliny nie wierzę,
Bo ta bladość jej twarzy, ciągłe roztargnienie,
Rzadkie do niego mowy wyraźne zwrócenie,
A częste z nim przechadzki — rzecz niejasna wcale.
Jawniejsza miłość bywa w pragnącym zapale,
A gdy obojętności już maskę przywdziewa,
Wtedy już jej najczęściej na niczém nie zbywa.
Flora.
Że go lubi, któż przeczy?
Zdzisław.
Na naszej więc głowie,
Pierwiej go ztąd wyprawić nim się o tém dowie.
Flora.
Tymczasem rzucę okiem na list Szambelana.
Zdzisław.
Tylko zręcznie, ostrożnie.
Flora.
Czyżem ci nieznana?
SCENA VI.
Zdzisław.
O znana i aż nadto! — mądre słowo twoje —
Lecz ja mędrszych od siebie cokolwiek się boję.