Ta strona została przepisana.
Małgorzata.
Co? — zmartwiony? — z miłości, zazdrości, szalony!
Wierz mi, wierz biedna Floro.
Flora (niespokojnie).
Co? — To być nie może.
Małgorzata.
Ja dawnom zgadywała, ależ, o mój Boże,
Już z temi mężczyznami całkiem tracę głowę...
Flora (porywczo).
Lecz gdzież dawne dowody, powiedz, a gdzie nowe?
Małgorzata.
Ach, w jego własnych słowach, — przekleństwa wyrzeka,
Na świat, ludzi, kobiety i w końcu ucieka,
Ażeby nie być świadkiem (spuszczając oczy) przykrej wprawdzie doby,
Lecz którą najskromniejsze przejść muszą osoby.
Flora.
Ha! jeśli to jest prawdą, jeślim jest zwiedzioną —
Straszną iskrę rzuciłaś — nie wiesz w jakie łono;
Jak tu (wskazując na piersi) pożar się wznieci, wyleje się wszędzie —
I kto tylko szczęśliwy, moim wrogiem będzie!
(odchodzi)